sobota, 28 lutego 2015

Rodzimy rynek wtórny bardzo durny

Ktokolwiek planuje zmianę sprzętu elektronicznego lub właśnie tkwi przed wielkim dylematem, co wybrać przeżywa istną gehennę. Przede wszystkim w tym momencie wahania walutowe są tak nieprzychylne, że nawet w przypadku spadku ceny dolara rynek zdaje się być otępiały i ceny mało co drgną. Przynajmniej mam tu na myśli sprzęt komputerowy, bo sam walczę o skompletowanie gratów do nowej budy gdzieś już od grudnia i utknąłem na etapie braku szmalcu na kartę graficzną.

Powodów jest kilka. Analogicznie do tych nieszczęsnych GPU producenci w pierwszej kolejności chcą się pozbyć badziewia z magazynów i wypuszczają na rynek odgrzewane kotlety i to w okrojonej wersji, często z widocznymi usterkami. Kupując w tym momencie nową kartę za ok. 500zł otrzymuję coś dużo gorszego niż kilka miesięcy temu, lecz potrafiącego bazować na tej samej architekturze. Ale co tam - jest nowy model i pudełeczko z renderem fantasy girl z wielkimi cyckami? Jest, to co się ktoś będzie czepiał. Kupować i morda w kubeł. Nie chcąc świadomie dać się nabić w butelkę człowiek sprowadza się do najbliższej logicznie refleksji - poszukać czegoś po taniości na rynku wtórnym. I tu już zaczynają się schody.

Nasz rodzimy rynek wtórny to po prostu lepkie szambo. Jasne, słyszę nieraz jak to ktoś ze znajomych wyrwał coś używanego po konkurencyjnej cenie. Jednak wielokroć jest to rzecz nabyta poprzez jakiegoś innego znajomego, albo niekoniecznie tak tanio, jak się mu wydaje. Ewentualnie mały odsetek ma najzwyczajniej szczęście. Śledząc co się dzieje na wszelkich Alledrogo i OLXach kolejny miesiąc oraz kontaktując się z niektórymi sprzedawcami dochodzę do wniosku, że wolę już nawet przeczekać liche ceny nowych produktów, niż dać zarobić na mnie jakiemuś "cześkowi". Osobnik taki mógłby być określony cebulakiem, burakiem, polaczkiem itd. Mamy tu bowiem do czynienia ze zwykłym cwaniactwem i szmaciarstwem. Sam kiedy cokolwiek wystawiam na sprzedaż ustalam dużo niższą cenę, niż koszt nowego produktu, biorąc pod uwagę stan zużycia, brak gwarancji itp.  Wydaje mi się to oczywiste. Niestety wbijając na większość ofert widzę mega ściemę w opisach, co same zdjęcia już nawet potwierdzają. Tacy z dupy sprzedawcy chyba szukają głupszych od siebie. Jak bowiem uwierzyć, że sprzęt był używany raptem z 2 miesiące, nagle jest już nieprzydatny i zbiera kurz na szafie, a gwarancję podpieprzyły chochliki? Sama gwarancja to w ogóle porażka na całej linii. Ile to razy widnieje jak w mordę strzelił w tytule oferty magiczny napis-wabik "GWARANCJA!!!!!!", a po sprawdzeniu okazuje się, że prawdziwej gwarancji nie ma, tylko standardowy kit typu 7 dni/14 dni na rozruch. Podobnie nagminne sprzedawanie uszkodzonych (czyt. zjebanych na amen) rzeczy i liczenie sobie za nie jak za nowe. Co ja zrobię np. z usmażoną kartą graficzną za 450zł, gdzie albo w wypadku znalezienia w serwisie pasującego głównego procesora graficznego zapłacę niemalże drugie tyle albo będę miał wątpliwej urody ozdobę na meble? Toż to maksimum powinno kosztować końcówkę tej ceny, lub być oddane za darmo. Nic tylko nakopać do dupy takiemu śmieciowi, który bezczelnie ratuje się dodając w opisie "nie przyjmuję zwrotów, towar uszkodzony" (a Ty robaku-frajerze płać i nara!).

Jak to mniej więcej wygląda od strony takiego cwaniaczka? Otóż myśli sobie, że oczywiście trzeba się pozbyć tego, co ma i dołożyć na nowe, a NAJLEPIEJ, aby kurwa nic nie dokładać i za tę samą kasę nabyć nówki sztuki. A fakt, iż zdążył dorżnąć w stosunkowo krótkim czasie obecne graty? Totalnie bez znaczenia. Mogąc uczciwie na czymś zarobić, powiedzmy 250zł, faktycznie dołożyć na coś nowego woli wystawić za 500zł i liczyć na to, że prędzej, czy później ktoś się złapie i kupi. Nawet bezczelnie weterani nieuczciwej sprzedaży doradzają sobie choćby na różnych forach, jak tu najlepiej oszukać kogoś. Posługując się dalej przykładem kart graficznych, to najczęstszym wałkiem jest wsadzenie wadliwej karty do piekarnika i jeśli "wstanie" przynajmniej na chwilę, to rach ciach jest wystawiana za jak najwyższą cenę z moim ulubionym dopiskiem "gwarancja rozruchowa 7 dni". Zazwyczaj taka upieczona karta rzeczywiście ten tydzień może pracuje, może miesiąc, dwa, a śmieć, który to sprzedał cieszy się już dawno czymś nowym albo ma na zapas browarów i fajek.
Podejrzewam, że wspomniane "cześki" by się zesrały, widząc jaki w pełni sprawny sprzęt jest wystawiany za darmo w Niemczech, czy we Francji. Niby Europa tak bardzo u nas, a dupa. Nawet nie można tego tłumaczyć biedą, bo ci najbardziej przebiegli to wcale nie są biedaki. Cóż, może to branie przykładu z "góry"? Władza od wielu lat chamsko i jawnie kradnie na każdym kroku, zero pieprzenia się w białych rękawiczkach, to taki Franek Kowalski też może. A co! Tak przynajmniej się to przedstawia.

P.S. Nie twierdzę, że w ogóle kupowanie czegokolwiek używanego mija się z celem w Polsce, ale jest to zdecydowanie działanie dla bardzo cierpliwych, a nie każdy lubuje się w nurkowaniu w szambie. 

sobota, 7 lutego 2015

Polski kawior

Po tak długim czasie rozgarnięty ktoś zgoła pomyśleć, iż pojawi się na tym zapomnianym nawet przez swego twórcę pustkowiu myślowym coś zajmującego i interesującego...

...jednak prawda jest zdumiewająco bolesna i chłostająca w japę! Stwierdzam jedynie, że kaszanejra z cebuloOo = śniadanie, brunch, lunch, obiad w 1 (plus co tam sobie jeszcze wymyślicie). Tak syte to gówno jest. Polski kawior, ot co!

niedziela, 26 października 2014

Perspektywy ciężko orających kapel w Kraju Kwitnącej Cebuli

Nie będę tu uprawiał jakiegoś osobistego zrzędzenia na modłę "jest źle, nic się tu nie dzieje, zrównać z ziemią cały ten bajzel" etc. Głównie chcę się odnieść do przykładowego zdania jednej z osób z tzw. branży metalowej w Polsce, jeśli w ogóle można o czymś takim mówić w naszym kraju.
Kilka dni temu Bogusz Rutkiewicz - wieloletni basista Turbo, zamieścił poniższą wypowiedź na swojej tablicy na FB. Normalnie nie ruszałbym czyjegoś posta z tablicy, ale jako że został już udostępniony na publicznych profilach, to cytuję całość z zachowaniem oryginalnej pisowni i mam nadzieję, że mr Bogusz jaj mi za to raczy nie ukręcić:
Wczoraj usłyszałem dwie zupełnie skrajne informacje. Pierwsza że Decapitated jest w Ameryce na piątym miejscu ze sprzedażą swojego albumu. Wielki sukces , chyba dotychczas największy osiągnięty przez jakiegokolwiek polskiego artystę ! Gratuluję z całego serca, ciekawe ilu rodaków w ogóle zna nazwę tego zespołu!Druga skrajnie inna informacja : Nasz rynek muzyczny po sukcesie wśród rodaków zespołu Weekend, osiągnął muzyczne dno i pokazał że rodacy nie cenią dobrej muzyki. Myliłem się co do dna.. Wczoraj usłyszałem numer o jakiejś sexi Aleksandrze który przebił podobno popularnością utwór Ona tańczy dla mnie.Tym samym w moim pojęciu przebiliśmy dno i sięgnęliśmy muzycznego rynsztoku.Twórczość wszystkich artystów muzycznych w tym kraju zaczyna wyglądać pomału jak ,,rzucanie pereł między wieprze" .W 40 milionowym kraju złotą płytę otrzymują nieliczni za sprzedaż ,,aż" 15 tyś sztuk płyty z Muzyką. W Jazzie podobno to 5 tyś szt..(kiedyś jednej płyty sprzedawałem 100 tyś z rockiem a nie choćby popem ktory jeszcze lepiej się sprzedawał ! ) Największe festivale i zespoły odwołują swoje koncerty. Jeśli czytają to młodzi muzycy to mam dla nich radę i apel. Nie planujcie swojej przyszłości i kariery z ukierunkowaniem na Polskę. Róbcie wszystko aby działać , tworzyć i funkcjonować TAM.. czyli wszędzie na zachód i wschód od Odry i Tatr bo tam jest NORMALNIE. Jesteście młodzi, macie czas nie traćcie go TUTAJ, bo tutaj nie macie szans. Wiem to gorzkie co piszę, ale czas spojrzeć prawdzie w oczy, nasi rodacy generalnie nie potrzebują Muzyki, została zastąpiona muzyczką.I jeszcze ten kur.. śmieszny ,,satanizm". Jest w Nas !!, z naszą zawiścią do bliźniego bo mu się udaje lepiej niż nam albo po prostu bo jest, szczęśliwszy a nie daj Boże bogatszy.Tu jest satanizm, a nie kur...na koncertach Behemotha. Tak że młodzi artysci : azymut West.. Aha jeśli zaczną się komentarze nie biorę udziału w ewentualnej polemice. To MÓJ punkt widzenia poparty ponad trzydziestoma latami w tym ,,szczołbiznesie" i pięćdziesięcioma na tym padole.Czuwaj i powodzenia !
Okej. To po kolei. Z tą znajomością rodzimych zespołów, które wyjątkowo dobrze brylują poza granicami Polski, to faktycznie bywa słabo, aczkolwiek sama nazwa Decapitated kojarzona już jest w środowisku ciężkich brzmień dość powszechnie. Inną kwestią jest świadomość wśród reszty społeczeństwa. Przecież Vogg z żadną brokatową dziunią się nie chędoży i nie pokazuje publicznie, to jak miałby zaistnieć w ich łepetynach? Tylko też po co komu taki rodzaj popularności? Niby tu o muzykę chodzi, albo to ja taki naiwniak. Chociaż często gęsto niestety co młodsi zawadiacy (trochę starszych też się znajdzie) mający się za rockowo-metalowe omnibusy niewiele ponad Sałaton, czy Metalowe Lico kojarzą, ale to już kwestia na osobny wpis.
Co się tyczy całej drugiej części wypowiedzi, to myślę, że podstawowym problemem jest ogromna zależność między mediami głównego nurtu szamba, a gustem, czy może raczej bezguściem przeciętnego zjadacza chleba (ze spulchniaczami i piachem z podłogi). Szybko zauważono, że poza naturalną tendencją w pewnym odłamie społeczeństwa do cieszenia się z melodyjki z keyboarda i banalnym beatem, można po prostu na tym zarobić. A by pomóc zarobić trzeba najpierw wcisnąć ten wadliwy produkt jak największej liczbie ludzi. Rzucanie hasłami "konsumpcjonizm", "globalizacja" itd. to już tani populizm i banał, ale ciągle uderza to w sedno jak w tym wypadku - muzyka traktowana jest jak produkt i nic, lub niewiele poza tym. I nie jest to model stosowany tylko w Polsce. Za to wiadomym jest, że w większych krajach lub tych, gdzie sam profesjonalny rynek muzyczny ma dłuższą historię łatwiej mimo wszystko o kontrakt, czy jakiekolwiek "zaistnienie". Jednak czy np. taki Nuclear Blast jest skupiony intensywnie wokół muzyki, a nie zarobku, to dość sporna sprawa. Zwłaszcza biorąc pod uwagę żale niektórych muzyków, np. Wintersun z niedawnych doniesień. Zawsze kryją one choćby część prawdy.
Zgadzam się w pełni z tym, aby młode kapele ukierunkowywały się bardziej na zewnętrzne kraje, ale też bez zamykania się totalnie na Polskę. Przykłady zespołów, które wypracowały sobie już sporą pozycję poza Polską (Riverside, Tides From Nebula) udowadniają, że można zagrać serię koncertów we własnym kraju przy zapchanych salach i jednocześnie wyruszyć w dużą trasę po świecie. Gorzej ma się sprawa z tymi, którzy chcą tworzyć tylko lub głównie w j. polskim. W tym momencie bez wypracowanego wiele lat wcześniej statusu wyjadacza, czy deala polegającego na totalnym złagodzeniu muzyki nie wyobrażam sobie tego.
Podziwiam takie młode kapele jak Thermit, gdzie goście odwalają kawał solidnej pracy u podstaw i wszystko stawiają na jedną kartę. Mam nadzieję, że mimo mocnego koncertowania w Polsce złapią jakiś dobry kontrakt i pokażą zagranicą jak się nakurwia.

Samo podejście do koncertowania i nieszczęsnej sprzedaży płyt opatrzę swoim komentarzem mędrca kału przy następnej okazji.

Dopisek #1 Szanuję w pełni dorobek mr Bogusza Rutkiewicza i Turbo, aby nie było co do tego wątpliwości!

Dopisek #2 Trzeba mieć naprawdę nasrane w głowie, aby strzelać żartami o dekapitacji apropo ostatniego wypadku chłopaków z Decapitated w czasie trasy po USA. Dziwnego pecha mają co do środków lokomocji, bo jak nie autem się rozbijają, to lądują samolotem iskrząc podwoziem po lotnisku, ale to nie powód, aby sobie urządzać "heheszki". Rzekłem!

piątek, 24 października 2014

Oł, heloł there.

Tak jak w nagłówku, to mógłby rzec jakiś Obi-Wanna Kenobi, ale do władania Mocą mi daleko. Nawet z władaniem Moczem bywa ciężko. Zwłaszcza z rana.

Adres bloga miał nie zawierać myślnika, aby leniwym desperatom ułatwić zapamiętywanie i wpisywanie go w przeglądarkę. Dobra, tak naprawdę miał ułatwić żywot przede wszystkim mnie. Niestety jakiś pies ogrodnika (ewentualnie suka pszczelarza[?]) zajumał już taki adres, a oczywiście go nie używa. 
Podsumowując - na dzień dobry brudna ściera w ryj, coby zniechęcić pseudo yntelydżenta.

Tak, czy srak tym oto wpisem witam na mym wirtualnym padole łez, potu i gówna. (W większości gówna.)